Moja ocena: 9/10
Na krawędzi jawy i snu
Przebiegając jak w
gorączce po ulicy Krokodyli i wchodząc do kolejnych tak podobnych do siebie
sklepów w poszukiwaniu tego jednego, o którym wcześniej wydawało nam się, że atmosfera
w nim jest w jakimś sensie dwuznaczna z powodu dziwnego zachowania subiekta i pań
tam pracujących, czujemy jak obraz w naszej głowie gęstnieje i staje się coraz
bardziej mglisty. Tak samo, jak we śnie, którego nie w pełni potrafimy sobie
przypomnieć, bo ta ulica jest o „połowicznym i
niezdecydowanym charakterze jej rzeczywistości”. Zresztą tak, jak cała fabuła
„Sklepów cynamonowych”.
Książka składa się z piętnastu opowiadań łączących się ze sobą
bohaterami, którymi są chłopiec, jego ojciec, mgliście zarysowująca się matka i
bystra służąca Adela oraz miejscem zdarzeń, którym jest miasteczko
przypominające Drohobycz, w którym mieszkał Bruno Schulz. Chłopiec opowiada o
codziennym-nicodziennym życiu swojej rodziny, w której na pierwszy plan wysuwa
się ojciec o dziwacznych zachowaniach.
Narratorem jest chłopiec, który widzi i czuje rzeczywistość
bardziej i głębiej niż inni, który odbiera bodźce silniej, który swoją
percepcją wyławia ulotne. Zdarzenia, myśli, wrażenia. Przekazywane są one przez
pisarza w sposób, zdawałoby się, jakby był albo pod wpływem środków
halucynogennych, albo miał tę niesamowitą umiejętność oddania i świata realnego,
i tej trudno definiowalnej granicy jawy i wyobraźni. Wydaje się, że autor tak
jak „ojciec oddalił się od wszystkiego co rzeczywiste”. Ostatecznie nie wiadomo
czy to narrator balansuje na krawędzi snu i jaźni zatracając różnice między
nimi, czy sam autor celowo wprowadza w taki stan odbiorcę. Bruno Schulz plastycznie
maluje obrazy w głowie czytelnika. Obrazy już nie tyle absurdalne, co będące realizmem
magicznym, jak „taśmy nocy wciągane przez okno i fastrygowanej na pozostawionej
w toku pracy maszynie do szycia”.
A styl! To właściwie poetycka
proza na najwyższym, naprawdę najwyższym poziomie. Wirtuozeria słowa! Zaskakująca
personifikacja i odczuwalne pławienie się przez autora w języku motywują, by
maksymalnie skupić się na treści i zrozumieć jego ideę.
„Sklepy cynamonowe” to książka do rozsmakowania się stylem. Choć
plastyczne porównania serwowane są momentami w nadmiarze i można odnieść
wrażenie, że niektóre fragmenty są o niczym, to nie często jest szansa spotkać się
z tak niesamowitym językiem.
Choć autor pisze w moim ulubionym opowiadaniu „Ulica Krokodyli”,
że „język bądź nie posiada określeń, które by dozowały niejako stopień
realności, definiowały jej gęstość”, to jemu udaje się ta sztuka znakomicie!
Prezentowane wydanie książki zawiera ilustracje wykonywane przez autora, nota bene nauczyciela rysunku.
Mam świadomość, że to ważny element literatury, ale kiedy czytałam to w liceum jako lekturę, potwornie się męczyłam. Kompletnie nie rozumiałam, o co chodzi, szło mi to jak po grudzie, cały ten oniryzm tylko działał mi na nerwy... Dopiero wyjaśnienia nauczycielki sprawiły, że coś więcej pojęłam. Jednak nie ciągnie mnie, aby z własnej woli wracać do tej książki.
OdpowiedzUsuńWiesz, ja w średniej szkole też porzuciłam tę książkę, bo wtedy była dla mnie bełkotem. Ale już niejednokrotnie zdarzyło mi się zupełnie inaczej odbierać i rozumieć treść tej samej książki czytając ją 20 lat później.
Usuńto jest magia
OdpowiedzUsuń