piątek, 9 sierpnia 2019

Sklepy cynamonowe, Bruno Schulz


Moja ocena: 9/10



Na krawędzi jawy i snu

Przebiegając jak w gorączce po ulicy Krokodyli i wchodząc do kolejnych tak podobnych do siebie sklepów w poszukiwaniu tego jednego, o którym wcześniej wydawało nam się, że atmosfera w nim jest w jakimś sensie dwuznaczna z powodu dziwnego zachowania subiekta i pań tam pracujących, czujemy jak obraz w naszej głowie gęstnieje i staje się coraz bardziej mglisty. Tak samo, jak we śnie, którego nie w pełni potrafimy sobie przypomnieć, bo ta ulica jest o „połowicznym i niezdecydowanym charakterze jej rzeczywistości”. Zresztą tak, jak cała fabuła „Sklepów cynamonowych”.


Książka składa się z piętnastu opowiadań łączących się ze sobą bohaterami, którymi są chłopiec, jego ojciec, mgliście zarysowująca się matka i bystra służąca Adela oraz miejscem zdarzeń, którym jest miasteczko przypominające Drohobycz, w którym mieszkał Bruno Schulz. Chłopiec opowiada o codziennym-nicodziennym życiu swojej rodziny, w której na pierwszy plan wysuwa się ojciec o dziwacznych zachowaniach.

Narratorem jest chłopiec, który widzi i czuje rzeczywistość bardziej i głębiej niż inni, który odbiera bodźce silniej, który swoją percepcją wyławia ulotne. Zdarzenia, myśli, wrażenia. Przekazywane są one przez pisarza w sposób, zdawałoby się, jakby był albo pod wpływem środków halucynogennych, albo miał tę niesamowitą umiejętność oddania i świata realnego, i tej trudno definiowalnej granicy jawy i wyobraźni. Wydaje się, że autor tak jak „ojciec oddalił się od wszystkiego co rzeczywiste”. Ostatecznie nie wiadomo czy to narrator balansuje na krawędzi snu i jaźni zatracając różnice między nimi, czy sam autor celowo wprowadza w taki stan odbiorcę. Bruno Schulz plastycznie maluje obrazy w głowie czytelnika. Obrazy już nie tyle absurdalne, co będące realizmem magicznym, jak „taśmy nocy wciągane przez okno i fastrygowanej na pozostawionej w toku pracy maszynie do szycia”.

A styl! To właściwie poetycka proza na najwyższym, naprawdę najwyższym poziomie. Wirtuozeria słowa! Zaskakująca personifikacja i odczuwalne pławienie się przez autora w języku motywują, by maksymalnie skupić się na treści i zrozumieć jego ideę.
„Sklepy cynamonowe” to książka do rozsmakowania się stylem. Choć plastyczne porównania serwowane są momentami w nadmiarze i można odnieść wrażenie, że niektóre fragmenty są o niczym, to nie często jest szansa spotkać się z tak niesamowitym językiem.
Choć autor pisze w moim ulubionym opowiadaniu „Ulica Krokodyli”, że „język bądź nie posiada określeń, które by dozowały niejako stopień realności, definiowały jej gęstość”, to jemu udaje się ta sztuka znakomicie!


Prezentowane wydanie książki zawiera ilustracje wykonywane przez autora, nota bene nauczyciela rysunku.

3 komentarze:

  1. Mam świadomość, że to ważny element literatury, ale kiedy czytałam to w liceum jako lekturę, potwornie się męczyłam. Kompletnie nie rozumiałam, o co chodzi, szło mi to jak po grudzie, cały ten oniryzm tylko działał mi na nerwy... Dopiero wyjaśnienia nauczycielki sprawiły, że coś więcej pojęłam. Jednak nie ciągnie mnie, aby z własnej woli wracać do tej książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja w średniej szkole też porzuciłam tę książkę, bo wtedy była dla mnie bełkotem. Ale już niejednokrotnie zdarzyło mi się zupełnie inaczej odbierać i rozumieć treść tej samej książki czytając ją 20 lat później.

      Usuń